czwartek, 2 października 2014

Rozdział pierwszy.

*Callie POV*
Całe moje życie było proste. Zapomniana w tłumie, zawsze z tyłu i ignorowana. I, szczerze mówiąc, nie miałam nic przeciwko. 
Nigdy nie byłam dziewczyną, która mogła mieć wszystkich chłopaków lub świetny wygląd. Nigdy nie byłam klasowym kujonem, wysportowaną dziewczyną albo coś podobnego. Nie byłam też popularna, tylko niektórzy ludzie znali moje imię. Nauczyciele zwykle nazywali mnie 'Carrie' lub 'Caitlyn', bo nawet oni nie przywiązywali większej wagi do tego, żeby zapamiętać moje imię. 
-Więc, pamiętaj co ci mówiłam - uporczywy głos mojej matki nadał prowadził wykład. -Zero narkotyków, zero imprez, zero picia, zero niebezpiecznych chłopców i, jeśli już musisz, to bezpieczny seks.
Wywróciłam oczyma na jej ostatnie słowa.
Cholera. Dlaczego moja mama musi wtrącać się w moje nieistniejące życie seksualne? 
Oczywiście, że jestem dziewicą. To znaczy... kto chciałby się ze mną kochać? Przede wszystkim moje piersi są zbyt małe. 
Dziękuję, Lindsey Parker, za przypomnienie mi, że jestem nudna i żaden chłopak nie będzie chciał angażować się w jakikolwiek stosunek płciowy ze mną. 
-Mamo - jęknęłam. -Rozmawiałyśmy na ten temat już wiele razy. Rozumiem!
Moja rodzicielka zignorowała mój komentarz i nadal przedstawiała mi wykład przez kolejne trzy godziny jazdy. Widocznie nie widziała, że w ogóle jej nie słuchałam.
Podczas gdy ona zagłębiała się w temat bezpiecznego seksu i chłopaków z bractwa ja słuchałam muzyki. Jestem mądrzejsza niż ona myśli; moja słuchawka była całkowicie niewidoczna, pod rękawem mojej bluzy. 
Don't get too close, it's dark inside.
It's where my demons hide, it's where my demons hide. (https://www.youtube.com/watch?v=mWRsgZuwf_8)
Jaki ona ma problem z chłopcami z bractwa? Nie mogą być aż tak źli. Oczywiście, słyszałam o ich złej opinii, ale bez przesady. 
Jestem pewna, że nigdy nikt z nich nie zainteresuje się mną. Oni lubią inaczej zbudowane dziewczyny. Przede wszystkim ładne dziewczyny. Poza tym nie kręcą mnie imprezy i narkotyki.
-Callie Jane Parker, czy ty mnie słuchasz?!
-Co do... - niechętnie wyciągnęłam słuchawki w uszu. -Tak mamo, rozumiem - wybełkotałam. 
Mruknęła coś pod nosem, po czym kontynuowała swoją wypowiedź, tam gdzie ostatnio skończyła. 
Dyskretnie umieściłam mały głośnik w moim uchu. Zaczęła lecieć nowa piosenka. 
Settle down with me
Cover me up
Cuddle me in
Ed Sheeran to zdecydowanie geniusz muzyczny. 
And your heart's against my chest, your lips 
Pressed to my neck
I'm falling for your eyes, but they don't know me yet
And with a feeling I'll forget, I'm in love now. (https://www.youtube.com/watch?v=kFfKb_WEkCE)
Czy miłość w ogóle istnieje? To znaczy... Czemu wszyscy tak desperadzko chcą ją znaleźć?
Nigdy wcześniej nie kochałam mężczyzny. No, oprócz mojego taty i wujka Jessie z Fullhouse (teraz to się zmieniło, bo ten seral jest stary i to nie to samo...) ale nigdy w życiu nie byłam zakochana.
Mój ojciec wiedział wszystko na temat miłości. Zawsze mówił, że jest ona kluczem do szczęścia i bez miłości życie na świecie nie jest nic warte. 
Podziwiałam jego optymizm, ale sama w to nie wierzę. 
Miłość nie trwa wiecznie.
Kiss me like you wanna be loved
You wanna be loved
You wanna be loved
This feels like falling in love
Falling in love
We're falling in love
Mama zaparkowała na parkingu, gdzie było pełno młodych ludzi. Mieli w rękach pudełka i walizki.
Uniwersytet California, Los Angeles.
Przeczytałam wielki napis na ogrodzeniu. UCLA, moja jedyna szansa, by zmienić swoją osobowość. 
Świeży, nowy, przerażający początek. 
-To już tutaj, Cal - mama uśmiechnęła się do mnie. 
Chociaż bardzo się starała, wiedziałam, że jest jej przykro. 
-Jesteś podekscytowana? 
Kiwałam energicznie głową.
Po śmierci taty, moja matka stała się zupełnie nie do zniesienia i zamknięta. Nigdy nie była zbyt czuła, ale gdy zabrakło taty stała się jeszcze zimniejsza. 
Prawie wszystkie uśmiechy w domu Parkerów są fałszywe. 
Wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby się przygotować. 
Wysiadłam z samochodu, otwierając drzwi. Moje conversy znalazły się na ziemni. To się naprawdę dzieje. 
Moja mama pomogła mi z pudełkami i walizką. Uśmiechnęłam się lekko do mnóstwa nowych twarzy. Dookoła słyszałam tylko pożegnania i powitania.
Wokół domów bractwa były ogromne obszary drzew i trawy. Akademiki znajdują się po drugiej stronie. Kampus łączy sale studyjne i sale lekcyjne. Ja będę mieszkać w akademiku. Mam nadzieję, że moja współlokatorka będzie miła, ale nawet gdyby była to straszna suka, to nie będę narzekać. Nigdy nie lubiłam się kłócić. 
-Witaj! - zbyt wesoły głos przyciągnął moją uwagę. 
Ładna blondynka stała tuż przede mną. 
-Jestem Hayley! Jestem tutaj, aby pomóc ci odnaleźć się w U.C.L.A! Jak masz na imię? - ta dziewczyna ma zdecydowanie za wysoki głos.
-Callie Parker - posłałam jej delikatny uśmiech, żeby być po prostu miłą. Sztuczny uśmiech chyba odziedziczyłam po rodzinie. 
-Ah! Pani Parker. Miło mi ciebie poznać. Twój pokój jest w akademiku. Numer 167. Nie zapomnij jutro odebrać swojego harmonogramu i upewnić się, że masz wszystkie rzeczy na poniedziałkowe zajęcia. Cześć, Kiddo! - uśmiechnęła się promiennie i odeszła. 
-Chodź, Callie! Musimy się wyrobić w ciągu godziny - moja mama już szła w kierunku akademików.
Myśląc o moim nowym życiu w Californi, wpadłam na kogoś. 
Był bardzo wysoki albo to ja byłam po prostu za niska. Czarne ray ban przygrywały jego oczy, a na jego głowie mogłam zauważyć niechlujnie ułożone, blond włosy. Był bardzo przystojny. Bardzo, bardzo przystojny...
Moja mama szła nadal w stronę wejścia, ledwie zauważając fakt, że przypadkowo na kogoś wpadłam. 
Nadal patrzyłam na niego, nie mogąc odwrócić wzroku. 
Nawet nie spojrzał na moją twarz, był zbyt zajęty bezwstydnym skanowaniu mojego ciała. 
Dlaczego wszyscy przystojni chłopcy muszą być napalonymi draniami? 
Wymruczałam pod nosem szybkie przeprosiny po czym zaczęłam iść za mamą, która już stała w drzwiach akademiku. 
Kiedy ponownie się odwróciłam zobaczyłam tego samego chłopaka, stojącego obok domów bractwa. 
Oczywiście, czego mogłam się spodziewać... To chłopak z bractwa. 
Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do środka.
Kto to był?
Weszłyśmy do akademiku i zaczęłyśmy szukać mojego pokoju, czyli numeru 167.
165, 166...
-Tutaj jest! - uśmiechnęłam się, przed zobaczeniem pokoju po raz pierwszy. 
Otworzyłam mahoniowe drzwi i zastałam zwykły, biały pokój. Dwa pojedyncze łóżka były umieszczone pośrodku pokoju, oddzielone dwoma nocnymi stolikami. 
Przez małe okno skierowane na dom bractwa padało dużo dziennego światła.
Biurko stało pod oknem, wraz z obrotowym fotelem. Szafa obejmuje całą ścianę naprzeciwko łóżka. Nieźle jak na akademik. Chociaż żałuję, że musimy mieć wspólną łazienkę na korytarzu. 
Mojej współlokatorki jeszcze nie ma, więc twierdzę, że mogę wybrać łóżko po lewej stronie okna. Postawiłyśmy moje pudełka i walizki obok niego.
-Jak tu ładnie, kochanie - skomentowała moja mama. 
Uśmiechnęłam się, kiwając głową.
-Będę lecieć. Kocham cię Cal - moja mama przytuliła mnie szybko. Nigdy nie lubiła publicznie okazywać swoich uczuć. 
-Pa mamo - wybełkotałam, kiedy opuszczała pokój.
Westchnęłam i usiadłam na materacu. Wreszcie. Jestem na studiach. 
Po tym, jak zebrałam wszystkie moje myśli i zmusiłam się do powrotu do rzeczywistości, zdałam sobie sprawę, że czuję się dobrze w tym miejscu. Może nawet lepiej niż w domu. 
Zmieniłam powłokę kołdry i poduszek na niebieskie, które przywiozłam z domu.
Na ścianie wiszą zdjęcia z rodziną, przyjaciółmi, zwierzętami. Moje ulubione cytaty również tam zawiesiłam. Od razu czuję się lepiej niż w domu. 
Uwielbiam te zdjęcia.
Zdjęcie z Bożego Narodzenia, miałam wtedy 5 lat, stałam obok dużej, zielonej choinki. Ja trzymając mojego rudego kota, Ed. Tak, nazwałam go Ed od 'Ed'a Sheeran'a'. Na zdjęciu trzymam go obok twarzy, pamiętam jak jego futro łaskotało mój policzek. Jego zielone oczy skierowane są w obiektyw aparatu.
Wzięłam go kilka tygodni, przed zrobieniem tego zdjęcia.
Na większości zdjęć jest też mój najlepszy przyjaciel Louis Tomlinson.
Poznałam go, kiedy miałam 10 lat, kiedy przeniosłam się z Melbourne w Australii do Doncaster w Anglii. Byliśmy nierozłączni. Później przeprowadziłam się do Los Angeles, miałam wtedy 17 lat. Mimo to ja i Louis nadal pozostaliśmy blisko. Rozmawiamy na Skype i piszemy wiadomości każdego dnia, bez przerwy. Na wakacje on przylatuje do mnie lub ja do niego. Kocham go, jak brata. Jak brata, którego nigdy nie miałam.
Moje ulubione zdjęcie to to, gdy byliśmy na plaży. Ramię Louisa jest na nim ciasno owinięte wokół mojej talii, a moja ręka trzyma aparat. Oboje robimy głupie miny.
Absolutnie uwielbiam to zdjęcie. 
-Cześć? - nie zauważyłam, kiedy drzwi od pokoju otworzyły się, a ja zauważyłam stojącą w nich brunetkę.
-Och, cześć! Jestem Callie Parker - przedstawiłam się, uśmiechając do wesołej dziewczyny.
-Eleanor Calder - zrobiła to samo, obejmując mnie w przyjaznym uścisku. -Więc jesteś moją współlokatorką? - zapytała, przyglądając się pokojowi.
-Tak, to ja - zachichotałam. -Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że wzięłam to łóżko... zawsze mogę się zamienić, jeśli chcesz.
-Nie, jest w prządku. I tak pewnie wybrałabym tą stronę - zaśmiała się cicho i zaczęła się rozpakowywać. 
-Więc, twój akcent... - zastanowiła się przez chwilę. -Czy to australijski?
-Zgadłaś - skinęłam głową. -Tak, urodziłam się w Melbourne i mieszkałam tam 10 lat. Później przeniosłam się do Doncaster w Anglii i do L.A. A ty? Pochodzisz z Anglii? - wywnioskowałam z jej czystego angielskiego, że tak właśnie jest.
-Tak. Anglia. Przeniosłam się do Los Angeles razem z rodzicami, kiedy miałam 16 lat - uśmiechnęła się.
Dzięki rozmowie w dalszym ciągu się poznawałyśmy. Miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Ona robi kurs mody, podczas gdy ja robię kurs angielskiego. 
Wyjaśniłam jej, jak ja koncentruje się na języku angielskim. Chcę zostać nauczycielem lub pisać teksty piosenek, czy muzykę. 
-Wszystko zrobione - ogłosiłam, po rozpakowaniu wszystkich moich rzeczy. 
Eleanor skończyłam zaraz po mnie.
-Masz ochotę na kawę? Po drugiej stronie ulicy jest mała kawiarnia.
Skinęłam głową, zgadzając się na jej propozycję.
Więc udałyśmy się do kawiarni.
-Witam panie - uroczy barista przywitał nas w środku. -Co sobie życzycie? - uśmiechnął się słodko.
-Gorącą czekoladę - zamówiłam, a El wybrała to samo.
Chłopak zapisał nasze imiona na kubkach.
-$5.90 poproszę.
Chciałam wyciągnąć swój portfel z torebki, kiedy Eleanor zapłaciła za nasze napoje.
-Eleanor, sama mogę za siebie zapłacić, wiesz?
-Nie. Ja cię tutaj zaprosiłam, więc ja płacę - uśmiechnęła się.
Chwilę czekałyśmy na swoje zamówienie.
-Aw, płacisz. Za mnie, to tak jakbyśmy były na randce - zażartowałam.
-Boże, to dlaczego ty nie płacisz? Przecież jesteś facetem! - zaśmiała się głośno, po chwili sama do niej dołączyłam.
Wzięłyśmy swoje kubki i usiadłyśmy przy ciemnym, drewnianym stoliku.
Na blacie stołu było mnóstwo plam po kawie i dużo popisów. Wyglądał na bardzo często używany. Mimo to jest bardzo fajny. Tak wielu ludzi z różnymi historiami siedziało na naszym miejscu. 
To jest fajne.
-Hej dziewczyny - kilka chłopców stanęło wokół naszego stolika. 
Kilku z nich miało tatuaże, a dokładnie trzech z nich. Zauważyłam wśród nich blondyna, który wydaje się być liderem grupy. 
Po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że przede mną stoi chłopak, na którego wpadłam kilka godzinach wcześniej.
Przypomniałam to sobie, kiedy zobaczyłam jego niebieskie oczy. 
-Hej - uśmiechnęłam się, patrząc na nich.
Nie wyglądali na zbyt miłych i przyjaźnie nastawionych. 
-Jak się nazywacie? - zapytał, spoglądając na mnie. 
Powstrzymałam się przed tym, żeby nie utonąć w jego oczach.
-Eleanor - powiedziała dziewczyna.
-Callie - pisnęłam cicho.
-Jestem Niall. To jest Zayn - wskazał w kierunku chłopaka z ciemnymi włosami i wieloma tatuażami. -Liam - miał brązowe włosy i słodki uśmiech. -I Harry - powiedział, wskazując na chłopca z kręconymi, brązowymi włosami i zielonymi oczyma.
Liam na najmniej tatuaży z nich wszystkich.
Zawsze chciałam mieć tatuaż, ale nie lubię igieł. Dla mnie to trochę dziwne, że można mieć ich aż tak dużo.
Pomachałam do nich na przywitanie, a oni mi odmachali.
Mama zawsze mi mówiła, że ludzie z tatuażami wyglądają jak świnie. Nic bardziej mylnego; świnie nie mogą machać.
-Robimy dziś wieczorem imprezę w naszym domu bractwa, chcecie przyjść? - zapytał Zayn.
Eleanor patrzyła na mnie z uśmiechem na twarzy, gdy moja twarz zamieniła się w grymas.
-Uh... Nie wiem... - jąkałam się.
Dziewczyna pokiwała głową.
-Proszę Cal... Będzie fajnie... - przekonywała.
Dlaczego powinnam iść?
Mama mówiła mi o takich imprezach. Muszę skupić na moich zajęciach szkolnych. Muszę zdać śpiewająco. Nie mogą rozpraszać mnie atrakcyjni faceci.
Żyj trochę, Callie.
-W porządku, przyjdziemy - uśmiechnęłam się do niej w porozumieniu.
Niall pochylił się i oparł dłonie po obu stronach stolika przede mną.
Poczułam jego ciepły oddech na mojej szyi, który wysłał przyjemne dreszcze przez moje ciało.
-Nie mogę się doczekać - wyszeptał. 
Szkoda, że tak przystojny chłopak, jak on jest tak bezwzględnym, zarozumiałym dupkiem.
Odchyliłam się do tyłu, żeby być dalej od niego. Jednak to nie pomogło, nadal miałam dreszcze na ciele. Nie mogę się angażować w chłopców z bractwa.



10 komentarzy - następny rozdział!


_____ 
Witamy was. Cieszymy się, że wreszcie możemy dodać pierwszy rozdział. Mamy nadzieję, że się wam podoba. Liczymy na wasze opinie (nawet jeśli nie będą one przychylne).
Ania & Mary.